22-07-2011 12:40
Stereotypowy Ignorant czyli moje początki z RPG - KP RPG #23
W działach: RPGowo | Odsłony: 114
Było to jakoś pod koniec podstawówki, która wtedy męczyła dzieci przez osiem lat. A może na początku technikum? Nieistotne. Grałem z koleżkami w kosza "na ósemce" czyli boisku mojej szkoły i wtedy pierwszy raz, świadomie zapytałem ich "o te gry". Wiedziałem, że grywali w coś ale była to dla mnie czarna magia. Zresztą ja wtedy słuchałem hip hopu, nagrywałem piosenki (oczywiście hip-hopowe) razem z ziomalami (wtedy mówiło się z koleżkami) i siedzenie po nocach oraz granie w coś tam było dla mnie stratą czasu. Co więcej, takie coś robiły tylko lamusy (wtedy mówiło się leszcze). Byłem wtedy strasznym ignorantem.
Co ciekawe i zaskakujące fantastyka nie była mi obca. Od czasu przeczytania Władcy Pierścieni zdążyłem już łyknąć nieco literatury spod znaku mieczy i czarów w różnej postaci. I podobało mi się to. Dlatego też, tego pamiętnego dnia, na boisku przy SP nr 8 w Skierniewicach zapytałem moich kolegów czy są jakieś gry (RPG) w świecie Tolkiena. Otrzymałem odpowiedz pozytywną i nie dalej jak za dwa dni trafił do mnie podręcznik do MERPa.
Jak to się stało, że te tabelki i liczone w dziesiątkach oraz setkach wartości współczynników nie odrzuciły mnie od RPGów na zawsze? Nie wiem. Pewnie zadziałał podobny mechanizm jak przy cyklu o Kane, Karla E. Wagnera, który to cykl miał chyba najgorsze okładki ever i najbardziej infantylny blurb jak w życiu widziałem. W każdym bądź razie dostałem podręcznik i nie udało mi się nawet stworzyć postaci. Za dużo było tego jak dla mnie. Na szczęście szybko uświadomiono mi, że MERP to lipa i wszyscy grają w "Łorcha". Zagram i ja - pomyślałem i tak też zrobiłem.
Pierwsza sesja. Pamiętam jak dziś. Sala w Skierniewickim MOKu, MG - Piotrek "KO", Gracze - Ja, Gumiś, Grzesiek i chyba ktoś jeszcze. Nie wiedziałem nic o świecie poza tym, że jest mroczny, istnieją demony, magiczne przedmioty są rzadkie, a umiera się szybko.
Nie będę przytaczał całej sesji ale był to Łorhamerowski klasyk. Karczma przy trakcie, kult chaosu, dziewczyna składana na ołtarzu i zwierzoludzie. Z tego co kojarzę większość z nas zginęła ale wrażenie pozostało. Niedługo potem na wiele(set) sesji utonąłem w WFRP. Jesienna Gawęda tylko spotęgowała moje uwielbienie do młotka. Miałem dobrych MG, którzy nie traktowali przepisów Trzewiczka jako instrukcji katowania graczy więc te sesje do dziś są niezapomniane.
Jednak między pierwszą sesją, a setkami innych w młotka, był długi okres ED na którym to w zasadzie szlifowałem swoje RPGowe rzemiosło. Co ciekawe, kiedy po dobrych 8 latach zakupiłem za grosze podręcznik do ED mogłem cytować go niemal z pamięci. (Mowa tu o ed I). Treść tak mocno wryła mi się w pamięć, że pamiętałem opisy talentów, stopnie, bonusy z ras etc. Nie dziwne zresztą, skoro przez dobrych kilkanaście miesięcy jedyną rzeczą jaką zabierałem do szkoły był podręcznik do ED i zeszyt do matematyki. Siadałem w ostatniej ławce i czytałem setki razy to samo. Rysowałem mapy i przedmioty, tworzyłem postacie... Jak ja w ogóle skończyłem trę szkołę? ;)
Za Mistrzowanie wziąłem się dość szybko. Wiedziałem, że to coś dla mnie. Zawsze potrafiłem mówić, nie krępowała mnie publika i miałem setki pomysłów. Jeśli jednak chodzi o moją pierwszą sesję to nie potrafię sobie jej przypomnieć. Nawet systemu nie pomnę. Stawiałbym jednak na złotą trójkę - MERP, WFRP lub ED. Bowiem i MERPa w końcu przetrawiłem. Prowadziłem nawet na oryginalnych zasadach i nie było tragedii.
Od tamtych czasów minęła dekada z hakiem. Przez ten czas poprowadziłem (choćby po razie) niemal wszystko co ukazało się po polsku, a także parę rzeczy, których nie wydano w języku ojczystym. Dodając do tego kilka autorek, mogę zaryzykować stwierdzenie, że liznąłem kilkanaście jeśli nie kilkadziesiąt tytułów. I co ciekawe, mimo, że kupuję od czasu do czasu nowe pozycje, pojawiające się na rynku, nie robią one na mnie takiego wrażenia jak te stare. Wiem, że to pewnie złudzenie, wszak "The grass was greener. The light was brighter." ale to złudzenie nie przemija. Stoi na mojej półce kilka nowych podstawek, które przeczytałem, czasem zrobiłem postać, rzadziej poprowadziłem. I żadna nie kusi mnie by poprowadzić tak jak wiekowy młotek, archaiczny do bólu MERP, wtórny Aphalon czy wyidealizowany ED.
I szczerze mówiąc nie sądzę, żeby kiedykolwiek się to zmieniło.
Co ciekawe i zaskakujące fantastyka nie była mi obca. Od czasu przeczytania Władcy Pierścieni zdążyłem już łyknąć nieco literatury spod znaku mieczy i czarów w różnej postaci. I podobało mi się to. Dlatego też, tego pamiętnego dnia, na boisku przy SP nr 8 w Skierniewicach zapytałem moich kolegów czy są jakieś gry (RPG) w świecie Tolkiena. Otrzymałem odpowiedz pozytywną i nie dalej jak za dwa dni trafił do mnie podręcznik do MERPa.
Jak to się stało, że te tabelki i liczone w dziesiątkach oraz setkach wartości współczynników nie odrzuciły mnie od RPGów na zawsze? Nie wiem. Pewnie zadziałał podobny mechanizm jak przy cyklu o Kane, Karla E. Wagnera, który to cykl miał chyba najgorsze okładki ever i najbardziej infantylny blurb jak w życiu widziałem. W każdym bądź razie dostałem podręcznik i nie udało mi się nawet stworzyć postaci. Za dużo było tego jak dla mnie. Na szczęście szybko uświadomiono mi, że MERP to lipa i wszyscy grają w "Łorcha". Zagram i ja - pomyślałem i tak też zrobiłem.
Pierwsza sesja. Pamiętam jak dziś. Sala w Skierniewickim MOKu, MG - Piotrek "KO", Gracze - Ja, Gumiś, Grzesiek i chyba ktoś jeszcze. Nie wiedziałem nic o świecie poza tym, że jest mroczny, istnieją demony, magiczne przedmioty są rzadkie, a umiera się szybko.
Nie będę przytaczał całej sesji ale był to Łorhamerowski klasyk. Karczma przy trakcie, kult chaosu, dziewczyna składana na ołtarzu i zwierzoludzie. Z tego co kojarzę większość z nas zginęła ale wrażenie pozostało. Niedługo potem na wiele(set) sesji utonąłem w WFRP. Jesienna Gawęda tylko spotęgowała moje uwielbienie do młotka. Miałem dobrych MG, którzy nie traktowali przepisów Trzewiczka jako instrukcji katowania graczy więc te sesje do dziś są niezapomniane.
Jednak między pierwszą sesją, a setkami innych w młotka, był długi okres ED na którym to w zasadzie szlifowałem swoje RPGowe rzemiosło. Co ciekawe, kiedy po dobrych 8 latach zakupiłem za grosze podręcznik do ED mogłem cytować go niemal z pamięci. (Mowa tu o ed I). Treść tak mocno wryła mi się w pamięć, że pamiętałem opisy talentów, stopnie, bonusy z ras etc. Nie dziwne zresztą, skoro przez dobrych kilkanaście miesięcy jedyną rzeczą jaką zabierałem do szkoły był podręcznik do ED i zeszyt do matematyki. Siadałem w ostatniej ławce i czytałem setki razy to samo. Rysowałem mapy i przedmioty, tworzyłem postacie... Jak ja w ogóle skończyłem trę szkołę? ;)
Za Mistrzowanie wziąłem się dość szybko. Wiedziałem, że to coś dla mnie. Zawsze potrafiłem mówić, nie krępowała mnie publika i miałem setki pomysłów. Jeśli jednak chodzi o moją pierwszą sesję to nie potrafię sobie jej przypomnieć. Nawet systemu nie pomnę. Stawiałbym jednak na złotą trójkę - MERP, WFRP lub ED. Bowiem i MERPa w końcu przetrawiłem. Prowadziłem nawet na oryginalnych zasadach i nie było tragedii.
Od tamtych czasów minęła dekada z hakiem. Przez ten czas poprowadziłem (choćby po razie) niemal wszystko co ukazało się po polsku, a także parę rzeczy, których nie wydano w języku ojczystym. Dodając do tego kilka autorek, mogę zaryzykować stwierdzenie, że liznąłem kilkanaście jeśli nie kilkadziesiąt tytułów. I co ciekawe, mimo, że kupuję od czasu do czasu nowe pozycje, pojawiające się na rynku, nie robią one na mnie takiego wrażenia jak te stare. Wiem, że to pewnie złudzenie, wszak "The grass was greener. The light was brighter." ale to złudzenie nie przemija. Stoi na mojej półce kilka nowych podstawek, które przeczytałem, czasem zrobiłem postać, rzadziej poprowadziłem. I żadna nie kusi mnie by poprowadzić tak jak wiekowy młotek, archaiczny do bólu MERP, wtórny Aphalon czy wyidealizowany ED.
I szczerze mówiąc nie sądzę, żeby kiedykolwiek się to zmieniło.